Typ tekstu: Książka
Autor: Bocheński Jacek
Tytuł: Tabu
Rok: 1965
tych kęp zeschłej trawy nad przepaścią mogłam się lada chwila ześliznąć, wiedziałam to i kusiłam los, szłam na kolanach, skrawek po skrawku, z modlitwą Tak, Wielebni Ojcowie, z bluźnierczą modlitwą na ustach szłam skrawek po skrawku, coraz niżej, i poruszyła się jedna kępa, a ja się zachwiałam, przeniknął mnie straszny dreszcz, wpiłam się paznokciami w ziemię, w korzonki traw, i one też się poruszyły, widziałam pod sobą dno przepaści, i tak na kolanach, w przerażeniu śmiertelnym, że stracę oparcie, tak już tam zostałam.
I wrócił Diego. Usłyszałam kroki. Przeszedł mi jeszcze jakby krótki błysk przez głowę: skoczę. Ale nie mogłam. A
tych kęp zeschłej trawy nad przepaścią mogłam się lada chwila ześliznąć, wiedziałam to i kusiłam los, szłam na kolanach, skrawek po skrawku, z modlitwą Tak, Wielebni Ojcowie, z bluźnierczą modlitwą na ustach szłam skrawek po skrawku, coraz niżej, i poruszyła się jedna kępa, a ja się zachwiałam, przeniknął mnie straszny dreszcz, wpiłam się paznokciami w ziemię, w korzonki traw, i one też się poruszyły, widziałam pod sobą dno przepaści, i tak na kolanach, w przerażeniu śmiertelnym, że stracę oparcie, tak już tam zostałam.<br>I wrócił Diego. Usłyszałam kroki. Przeszedł mi jeszcze jakby krótki błysk przez głowę: skoczę. Ale nie mogłam. A
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego