była wielkości sakwojażu. Przeciwnie - zminiaturyzowana, ledwie widoczna, generuje tragedie. W środkach komunikacji - gdy zadzwoni - widzimy histeryczny ruch prawie wszystkich pasażerów. Zapchleni, drapią się jak łajdak nocny, mój Kot Dachowy? To nie pchły, a gorączkowe szukanie aparatu. Czyj? Nie mój? Kieszeń garsonki? Torebka? Boże, gdzie?<br>Boże, kto? Dziecku coś? Nie wzięło drugiego śniadania? Mąż stracił pracę? Kochanek został w szafie? Ach, to <orig>psiapsiółka</> też jedzie tramwajem, co <foreign>urbi et orbi</> oznajmić trzeba, bo posiadacz (ka) komórki drze się, jak pracownik kuźni z 99,8-procentową utratą słuchu.<br>Cudze prostactwo - trzy, cztery przystanki - idzie znieść. Ale byłem na recitalu Krystyny Jandy. Ona, Maria Callas