słuchać wszyscy po trochu, zjawiają się nawet czasem deck-boye, a jeden z nich, mały blondynek trzymający stale ręce w kieszeniach, którego nazwiska nie mogę nigdy zapamiętać, przychodzi co dzień. Raz przechodząc korytarzem słyszałem, jak gwizdał Scherzo Brahmsa. W ogóle nasz gmach szkolny żyje pod znakiem muzyki, która jako pociecha duchowa zrobiła ostrą konkurencję księdzu Cléontowi. Osobiście notuję sobie pod jej wpływem pewną skłonność do rzewności, egzaltacji, pospolitości i naiwnego pojmowania sztuki.<br>Zastanawia mnie ten fakt. Kiedyś przed wojną widziałem gdzieś portret Beethovena, który rozśmieszył mnie swoją głupotą. Naiwny artysta wymalował mistrza przy pianinie, za którym tłoczą się jakieś dymne zjawy