pogrążyła się już w nocnym mroku, Górne Młyny, pyszne i dostatnie, cieszyły się jeszcze w pełni słońcem, zadymionym już co prawda i czerwonym, lecz jednak grzejącym. Drewniana wieża kościelna, widoczna ponad lasem, jaśniała burym ciepłym światłem. Na stromym zboczu pojawiły się jakieś figurki, zniekształcone dziwnie i jak gdyby popędzane dźwiękiem dzwonu staczającym się do lasu. Podobne były baptystom przychodzącym w sobotni wieczór do sklepikarza. Lecz później okazało się, że to Linsrumowie wracali do domu. Na przodzie szła śpiesznie, nie oglądając się, pani Linsrumowa. Z tyłu Dziadzia dźwigał Polka. O tej porze dziwnej i cichej, na granicy dnia i nocy, wyglądali jak