Massud nie wsiadał do niego, odkąd przyszło mu do głowy, że Amerykanie mogli nafaszerować samochód szpiegowską aparaturą pozwalającą go śledzić. A choć nigdy nie zaliczał Amerykanów do swoich wrogów, przeciwnie, bezskutecznie zabiegał o ich przyjaźń, nie życzył sobie, by ktokolwiek w najmniejszej nawet mierze ograniczał jego wolność. Jeździł więc w eskorcie zaufanej gwardii przybocznej terenową toyotą, jak dawniej, jak w latach świętej wojny. Jak dawniej niezmordowany, wizytował linie frontów, objeżdżał posterunki, zagrzewał do walki, dodawał ducha, karcił. Jak dawniej nie odstępowali go wyniesiony do godności ministra bezpieczeństwa stary towarzysz broni, szef jego ochrony osobistej, mrukliwy i niedźwiedziowaty Mohammad Fahim i dwaj