mądre powiedzenie - nigdy nie jest tak beznadziejnie, żeby beznadziejniej być nie mogło. I w tej beznadziei, w grząskim nihilizmie zakwitał pączek sensu. Co robił Zygmunt Drzeźniak, kiedy tylko łapy i micha? Z wielkim wysiłkiem stawiał na środku pokoju fotel i zaczynał wpatrywać się w niebo. Był wyciszony, bezradnie spokojny - bez fajek, bez kawy z kilkucentymetrowym czopem, bez chęci na retoryczne rozmowy, bez muzyki. Nie ruszał się z miejsca. Godziny przepływały jedna po drugiej jak fale przypływów i odpływów, ale nawet gdy zbliżał się wieczór, Zygmunt tkwił w fotelu i nie zapalał światła. Kilka razy dzwonił telefon, ktoś pukał do drzwi, za