z Katią (!). No i znów wypadnie mi się cofnąć, wrócić do opuszczonych pozycji, bo znów odbiegłem w przyszłość od tej głębokiej zimy, w której tkwię na początku 1935-go, samotny pośród śniegów, przez które brnę w wolnych od zajęć z mym uczniem chwilach. Włóczę się na nartach po rozległych, łagodnych fałdach równiny nawogrodzkiej. Co na jakiś parów natrafię, zjeżdżam, początkujący narciarz, na łeb, na szyję i przeważnie gębą pełną śniegu to się kończy, a nigdy, szczęśliwie, przetrąceniem jakiejś potrzebnej kończyny. A tam, w Białym Domu, mój kochany Seriożka, któremu już nasączyłem do pojętnej zresztą łepetyny dzienną porcję przepisanej wiedzy, gra pod