zaczął już śmierdzieć, i to znacznie bardziej niż wtedy, kiedy jeszcze żył, więc trumnę zamknięto, a kolejnego dnia był już pogrzeb. Stara Pawlikowa i jej córka szły za furmanka przez wieś, ale potem, kiedy droga zaczęła piąć się pod gorę, przysiadły półdupkami na wozie i pojechały tak na cmentarz. Do furmanki zaprzęgnięty był ten sam koń, który parę dni wcześniej orał pole z Pawlikiem, i kiedy grabarze spuścili już do dołu trumnę, a ksiądz rzucił na nią pierwsza grudkę ziemi, stary wałach znowu zrobił kupę, a potem wysikał się głośno na kamienna ścieżkę, pośród tej ciszy i szlochów, które zawsze następują