oślep, zda się nie dotykając nogami<br>ziemi. Serce wali mu jak młotem, pot ścieka po twarzy i szyi.<br>Na nic nie zważa. Pędzi dalej. Jak długo - nie wie. Wreszcie<br>staje i ogląda się za siebie. Pusto. Nikt go nie goni. Tylko<br>przechodnie przyglądają mu się ciekawie, nie rozumiejąc sensu<br>tej galopady przed chwilą. Wmieszany w tłum przechodniów,<br>idzie wolniej, aby odwrócić od siebie uwagę. Zna miasto dość<br>dobrze. Minąwszy kilka wąskich uliczek, udaje się do znajomego<br>Słowaka, dyżurnego ruchu na stacji kolejowej, mieszkającego nie<br>opodal zabudowań stacyjnych.<br> - Kochany, nie ty pierwszy tak wpadłeś - powiedział<br>gospodarz, gdy usłyszał, co zaszło. - Od pięciu