Typ tekstu: Książka
Autor: Kowalewski Włodzimierz
Tytuł: Bóg zapłacz!
Rok: 2000
koszulami, bo akurat przyjechałem do domu i szedłem z dworca.
- Gdzie?
- W Bydgoszczy. A ty?
- W Stanfordzie.
Jesienią niebo nad Giżyckiem wyglądało jak zrobione z pakuł i waty szklanej, a słońce, jeśli czasem zaświeciło, nabierało koloru słomkowej herbaty. W ponure, wietrzne niedziele łaziliśmy z Grzegorzem i Wojtkiem po wyludnionych ulicach, gapiąc się na wystawy, ozdobione najczęściej malowanymi na żółto liśćmi ze styropianu, szukając znajomych, naiwnie wierząc, że coś się wydarzy. Jeśli tylko była forsa, siadaliśmy w kącie kawiarni "Ekran" i ukradkiem, żeby nikt nie powiedział starym albo nie doniósł do szkoły, pociągaliśmy skręcający gębę bułgarski riesling, ewentualnie tegoż samego pochodzenia koniak
koszulami, bo akurat przyjechałem do domu i szedłem z dworca.<br>- Gdzie?<br>- W Bydgoszczy. A ty?<br>- W Stanfordzie.<br>Jesienią niebo nad Giżyckiem wyglądało jak zrobione z pakuł i waty szklanej, a słońce, jeśli czasem zaświeciło, nabierało koloru słomkowej herbaty. W ponure, wietrzne niedziele łaziliśmy z Grzegorzem i Wojtkiem po wyludnionych ulicach, gapiąc się na wystawy, ozdobione najczęściej malowanymi na żółto liśćmi ze styropianu, szukając znajomych, naiwnie wierząc, że coś się wydarzy. Jeśli tylko była forsa, siadaliśmy w kącie kawiarni "Ekran" i ukradkiem, żeby nikt nie powiedział starym albo nie doniósł do szkoły, pociągaliśmy skręcający gębę bułgarski riesling, ewentualnie tegoż samego pochodzenia koniak
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego