schodzącego słońca liznęła pokój. Przegięła się na słupku książek w kącie. Pod ręką Szyca, który rozsiadł się ceremonialnie, otwarty blok notesowy, czarne wieczne pióro z zawczasu odkręconą nakrętką. Złota stalówka, wydłużona poprzez swą szlachetną stabilność, lśniła jak gilza pistoletowa. W małym koszyczku z brązowej wikliny czekały dwie gruszki.<br>- Nie mam gatunkowej herbaty, przykro mi, mogę służyć jedynie tongą - powiedział Szyc. Wyglądało to tak, jakby wyrecytował poprzednio ułożony tekst. Nie zauważył grymasu Jassmonta, wyszedł i zaraz wrócił z dwiema szklankami bez koszyczków, w trzech czwartych napełnionymi surogatem herbaty, i z małą cukiernicą. W niej tkwiły trzy niklowe łyżeczki, jak z baru dworcowego