konarów, do<br>ziemi przylegały.<br> Aż w pewnej chwili sad jakby rozwarł przede mną swoje wrota.<br>Rozprzestrzenił się nagle o wszystkie okoliczne sady, o pola poza<br>rzeką, aż po niewidoczność, po mgły dalekie. Nie sadem już był, którego<br>strzegło przywiązanie moje, lecz jesienną jednością ziemi. Nadzieja we<br>mnie wstąpiła, że jeśli gdziekolwiek ojciec jest, to tylko tu, więc<br>tylko tu mogę go odnaleźć, w tym bezkresnym sadzie jesiennym, nie<br>zbudzonym jeszcze po nocy, w tej pustce pozatykanej pniami jak<br>pamięcią, a przynajmniej tu mogę doznać jego obecności.<br> Ten nagi sad wyrozumiały się stawał dla niepokoju, z którym<br>przyszedłem. Cieniami się jakimiś zaludnił