Jakiś chłopina, w brudnym, wytartym z sierści kożuchu stał nie opodal, u stopni ganku, z kudłatą czapką w ręce. Zanim ujrzawszy schodzącą skłonił się nisko, do kolan, panna Aniela dostrzegła na mgnienie oka jego twarz markotną, zakłopotaną niezmiernie; odpowiedziała mu przyjaznym skinieniem pięknej główki i pomyślała przelotnie, że chłopek czeka pewnie na ojca, który o tej porze zwykł był na ganku czytywać gazetę - Park tchnął ciepłą wilgocią i mdłym zapachem zbutwiałych zeszłorocznych liści. Z gąszczów zalatywało cierpkością. Działy się tam jakieś niepojęte sprawy w popołudniowym, brązowym blasku wiosennego słońca... Jakieś szmery, jakieś szelesty niedocieczone