Pod koniec lat czterdziestych, na początku pracy w gminnym ośrodku weterynaryjnym, Marta przygarnęła znachora od zwierząt i znachorkę od ludzi, ubrała w niebieskie kitle, oboje obsadziła na jedyny etacie posługacza, każde z połową wynagrodzenia.<br>Wtedy pensje były symboliczne zarówno jej, lekarki weterynarii, jak i posługacza w dwóch osobach. Zwyczajowe datki, gościńce jak je tu nazywano, od właścicieli pacjentów, sprawiedliwie dzieliła na troje, traktowała pomocniczą hybrydę z szacunkiem, nie lekceważyła ich doświadczenia w zielarstwie. W jaki sposób zamiast pary wrogów zyskała przyjaciół i ujęła sobie społeczność.<br>- Jakiś zawistnik doniósł gdzie trzeba i omal nie wyrzucili mnie za chronienie reliktów kapitalistycznej ciemnoty - dopełniła