żeby poklepać ją po ramieniu, i szybko wyszedłem.<br>Na schodach spotkałem Kazia. Na mój widok zawahał się, zrobił ruch, jakby chciał uciec.<br>- Ach, to pan, panie Kazimierzu! - zawołałem. - Jakaż szkoda, że właśnie wychodzę. No, no, ale co u pana słychać? - Wyjąłem papierosa, poczęstowałem go i zadawałem mu tysiące pytań. Trzymałem go na schodach pół godziny. Biedny Kazio wił się jak na mękach, mienił na twarzy i jąkał. Żegnając się z nim podałem swój numer telefonu i poprosiłem, żeby zadzwonił kiedy do mnie. Wyszedłszy na ulicę splunąłem.<br>Przez trzy dni chodzę jak nieprzytomny, dobiegam do telefonu, odskakuję od niego, spaceruję pod domem