rzeszy coraz częściej kogoś do pokazania. Nieznanego, który zgodzi się na upublicznienie choroby, ale najchętniej osobę z nazwiskiem. U nas traktuje się to jak poświęcenie, wystawienie się na pokaz, na żer. Nie mamy tradycji publicznego chorowania, a nawet umierania, odwrotnie, niż to się dzieje na Zachodzie. Tam ludzie, którzy się godzą na to swoiste "wszystko na sprzedaż", traktują to jako służbę społeczną - jako pomoc cierpiącym: tym, którzy jeszcze nie wiedzą, że cierpienie im zagraża. Co mogą zrobić w Polsce ci, którzy także próbują taką służbę podjąć?<br><br>Kiedy na ekranach telewizorów czy okładkach czasopism widzimy ludzi dotkniętych chorobą, albo choćby przejściowymi skutkami