Leżały tu, prażąc się w słońcu, deski sosnowe, ułożone w wielkich stosach. Terpentynowy zapach aż kręci w nosie. Spodobało się to Stachowi: pachnie i często wokół i budynek warsztatu swojski nie żadna murowana, zimna budowla, lecz poczciwa szopa drewniana, wypuczona od wewnątrz, rozsiadła szeroko, kryta papą. W końcu podwórka stał gołębnik i ustęp.<br>Stary pchnął oszklone drzwi i weszli do wnętrza. Przy pierwszym warsztacie na lewo od wejścia stał nagi do pasa, olbrzymi człowiek przewiązany parcianym fartuchem. Gniótł dnem butelki siemię lniane dla szczygła trzepoczącego w klatce nad oknem. To był Grzesio.<br>- Aha, to ty, jak ci tam...<br>- Stacho.<br>- Stacho... Mówiłem