czy może hen, na stepy, albo ku szerneńskim siedzibom. Myśl o takiej wędrówce napawała go grozą, jeszcze nigdy nikt z jego rodu, nikt ze znajomych i sąsiadów nie wywędrował z rodzinnej wsi dalej niż do Rzeki. Ale on, Magwer, nie miał już tutaj czego szukać, chyba że zguby.<br>Nad ranem gorączka schwyciła go z jeszcze większą siłą, dreszcze przebiegły całe ciało. Chłód łatwo przeniknął przez podarte ubranie, zmroził skórę i kości. Chłopak szedł coraz wolniej i rozumiał, że tej nocy nie dotrze jeszcze do swego domu. Lecz wiedział też, że jutro, nim księżyc wychyli się ponad drzewa, na pewno stanie we