wśród nich, też od tego potrącania posuwający się naprzód zygzakiem, jak pijany, ale lekki, zachwyamy. Niebem, powietrzem, światłem, Tybrem, platanami, mostem z Zamkiem Św. Anioła. Wtem ujrzałem przed sobą Bazylikę. Kopułę nad nią. Klosz ze spatynowanego srebrą, tak akuratny w swoim kształcie i miejscu na niebie, że nieomal serce mi gotowe było wyskoczyć z piersi, jak do najbliższej osoby albo jak do cudu.<br>Stałem tak chyba z kwadrans. Zamroczyło mnie wprost. Robiło się jednak niemożliwie gorąco. Skręciłem w prawo. Schroniłem się w cień, pod kolumnadę Berniniego. Potem w via della Porta Angelicą i dałej, i dalej, viale Vaticano, <page nr=14> które okalało cały jego