słodyczy" synowskich. W domu zapanował taki nastrój, jaki bywa wokół śmiertelnie chorych osób. Dzieci chodziły na palcach, wszyscy mieli gardła ściśnięte, wzdrygali się za każdym głośniejszym szmerem, nie robili żadnych projektów - czekali. Róża nuciła chodząc po mieszkaniu; zdawała się nie zauważać zgrozy, jaką budziła u wnuków, wybredzała nadal przy stole, gromiła pokojówkę za niezręczność, przepadała na dalekich spacerach. Nikt już jej nie towarzyszył - błądziła sama po mieście. Wróciwszy z wyprawy zjawiła się w pokoju, gdzie akurat przebywał ktoś z rodziny, a chociażby ze służby - opowiadała. Jak było przyjemnie, jakie wyjątkowe, nikomu dotąd nie znane rzeczy oglądała, jak starali się jej służyć