na stołach, sprzedawcy przelewali przez obnażone ręce przejrzyste jak mgła wiotkie woale z migotami złotych i srebrnych nici.<br>- Szale z Benares dla najpiękniejszych... Błogosławione szale - wołali cierpliwie.<br>Na pięterkach za drewnianymi kratami z cienkich listewek ukazywało się mnóstwo uróżowanych twarzy, dziwnie wesołych, aż ta nagła radość, zaczepne pokrzykiwania, śmiech jak gruchanie gołębi i brzęk muzyki zaniepokoiły Margit.<br>Wodziła oczami po gęstwie głów, których przybywało na ganeczkach. Kobiety pokazywały ją palcami, wydając ptasie okrzyki zdziwienia.<br>Uniosła ku nim rękę, zatrzepotała dłonią na powitanie, odpowiedział jej gwar rozbawionych głosów.<br>- To szkoła?<br>- Nie. Burdel.<br>Wodziła wzrokiem wzdłuż uliczki, patefony grały, chrypiały głośniki radiowe. Takie