Słowo ubodło. Odebrać Irence, oddać tego misia? I co? Przełamała się opłatkiem z Władeczkiem, podeszła do jego matki, do ojca.<br> Zasiedli gromadą prawie obcych sobie ludzi. Stół aż uginał się od bogactwa potraw. Na początku jadło się sałatki, ryby w galarecie i faszerowane, śledzie pod rozmaitymi postaciami, jajka w majonezie, grzybki, korniszony. Potem lokaj roznosił zupę rybną albo grzybową - do wyboru. Co i raz pani Reidernowa zanurzała srebrną łyżkę, sięgając na przemian do obu parujących waz. Po zupie Wincenty podał karpia, gotowanego "po polsku", z atencją podsuwał półmisek, od lewej. W pewnej chwili Irenka poczęła dławić się ością. Marta zerwała się