dającej odłamków, jakieś zdumiewająco potężne ciosy obróciły je w srebrzysty proszek, który pokrywał pulpity, fotele, nawet przewody i kontakty. W przyległej bibliotece, jak wysypana z worka kasza, leżały mikrofilmy, częściowo rozwinięte i splątane wielkimi śliskimi kłębami, podarte książki, połamane cyrkle, suwaki logarytmiczne, taśmy spektralne i analityczne, razem ze stertami wielkich gwiazdowych katalogów Camerona, nad którymi ktoś szczególnie się znęcał, z pasją, ale i niepojętą cierpliwością wyrywając plik po pliku ich grube, sztywne karty plastykowe. W pomieszczeniu klubowym i przylegającej doń sali projekcyjnej przejścia barykadowały stosy zmiętej odzieży i kawały skóry pozdzieranej z rozprutego obicia foteli. Wyglądało tam, jednym słowem, tak, jakby