szerokim strumieniem. Koński mocz pienił się i mieszał z ziemia, pryskał na boki, i twarz Pawlika pokryła się czarnymi kropkami, na policzkach, wargach i wytrzeszczonych w niebo gałkach ocznych zastygały maleńkie grudki mokrej ziemi.<br>Potem zobaczyłam księdza. Szedł droga ze wsi, powoli, zamyślony. Zatrzymał się koło mnie, spytał o coś i nagle zobaczył Pawlika, i zrozumiał, co się stało. Wziął mnie na ręce i pobiegł z powrotem na plebanię, ale szybko się zmęczył, więc zostawił mnie na ścieżce i dalej potruchtał już sam, do telefonu, wezwać pomoc, a ja wróciłam i znowu kucnęłam w bruździe, tam gdzie przedtem, i czekałam w tej