wysilonym łoskotem, tak że osoba piorąca nie słyszała własnych myśli, a cóż dopiero słów. To miało swoje dobre strony, bo zamiast gadać po próżnicy, trzeba było działać szybko, podgrzewać wodę do kolejnych zmian, wypuszczać do wiadra szare mydliny przez śmieszny wężyk, osadzony tuż przy dnie walca, płukać to, co wyprano i tak dalej. Zamieszania było przy tym tyle, że kiedy pralka nagle umilkła - stało się aż nieswojo od tej ciszy i bezruchu.<br>- Co jest?! - zdenerwowała się babcia. - Zepsuło mi się cholerstwo? Dlaczego to się zawsze musi psuć w środku prania?!<br>Rzeczywiście, kuchnia zastawiona kociołkami, miednicami, wiadrami, udekorowana stosami bielizny brudnej i już wypranej