Ameryki, są dziennikarze i fotoreporterzy, dzięki którym świat może na bieżąco śledzić rozwój sytuacji. Tak jak w kinie Ludzie lubią napięcie towarzyszące zagrożeniu (cudzego) życia, lubią - przez bezpieczne okno ekranu - przyglądać się masowym dramatom. Dzisiaj widok krwi na ekranie nie odbiera już apetytu przy kolacji. Oglądający współczują ofiarom, ale nie identyfikują się z ich nieszczęściem, oddalonym o tysiące kilometrów. Na Kikwit nie spadnie bomba, która załatwi sprawę epidemii raz na zawsze, choć takie rozwiązanie satysfakcjonowałoby z pewnością część obserwatorów. Drugie filmowe rozwiązanie również nie wchodzi w grę, bo na wirusa Ebola nie ma żadnego lekarstwa, żadnej skutecznej surowicy, szczepionki, tylko leczenie