jak latem pod białymi chmurkami, miękkimi jak kłaczki waty, kręciły się szybowce. Krążyły coraz wyżej i wyżej. Jak karuzela ku słońcu. Kiedy nikły z pola widzenia, wyobrażałam sobie, że poleciały aż do jakiegoś boga, do najwyższego szczęścia.<br>A teraz nie widziałam żadnych szybowców, żadnych samolotów. Przeraźliwa pustka.<br>Robert był moim idolem i nikt nie mógł mi go zastąpić. Czarujący brunet, trzydziestoletni dziennikarz, niezwykle zdolny... Nie szukałam nowego chłopaka. Wiedziałam, że to zupełnie niemożliwe znaleźć kogoś takiego jak on.<br>Musiałam wymyślić sobie jakieś zajęcie, zabić czas, zagłuszyć myśli.<br><tit>Rozdział 1</><br>Przeminęła zima. Na niebie znowu pojawiły się białe obłoki. Robert nie zadzwonił