poezja ta nigdy nie przestaje być dokumentem czasu osobistego, jednostkowego. Wypowiadając się w imieniu człowieka "jakiegokolwiek", everymena, przytłoczonego dniem codziennym, Barańczak niweczy socjalistyczną skłonność przerabiania każdego na obywatela statystycznego, przeciętnego. Cielesny, umęczony człowiek tamtych czasów jest w tej poezji jeszcze, i zawsze, sobą - niepowtarzalnym, jedynym, podlegającym zmiennym przypadkom życia, czy idzie ulicą, czy stoi w kolejce. Tyle że wcale niełatwo być sobą w nieskończonej powtarzalności życia zbiorowego jednakowych osiedli, jednakowych, wydawałoby się, życiorysów: "jednocześnie nam biją godziny, / jednakowo się kłócimy, godzimy...".<br> Kim właściwie ma być jeszcze człowiek, kiedy już jest sobą? Wiersz z cyklu Dziennik zimowy 31.12.79: Już wkrótce