w twarz, jeszcze na uniwersytecie, gdy zakopany w książkach syn zbiedzonego nauczyciela gimnazjalnego biegał ze studenckiej garkuchni na zebranie sprawdzać na realnym przykładzie czarne cyfry statystyk <page nr=177>.<br> Nauczył się patrzeć w te oczy, odcyfrowywać ze zmarszczki, z akcentu wyzwiska krzywdę głęboką, nie zaleczoną, konkretną: w konturze wyrzuconych mimochodem sakramentalnych słów: "proletariat", "imperializm", odgadywać cyfry obciętych zarobków, kaliber doznanych upokorzeń. I nagle tu - jasne, niebieskie oczy, uśmiech i śmierć. Wpływ romantycznej lektury? Bohaterstwo?<br>Na biurku zaterkotał telefon.<br>Towarzysz Lecoq wstał, odebrał raport, potem w czarną muszlę głośnika przedyktował kilka rozporządzeń. I, wyciągając się jeszcze raz na twardym, żołnierskim łóżku, twarzą do ściany, zamykając