minę, z przejęciem argumentował, że to właśnie z zewnątrz biorą się wszystkie wirusy, a co za tym idzie, nasze niedomagania, choroby. A dzieci to już są wprost lepem dla zarazków, bakterii i nie powinny mieć do kliniki wstępu. Tu wtrącił jeszcze porównanie z psami, ale widząc moją wrogą już minę, inteligentnie się wycofał. Zapewnił mnie jeszcze, że on już wszystkim swoim zabronił przychodzić. Muszą zrozumieć, że dla niego higiena to grunt. <br>Zresztą wyglądał, jakby już coś złapał. Gardło obwiązał grubym szalem, nerwowo pokasływał. Oczy też miał niewyraźne, jakby dzikie. Trochę się nawet wystraszyłam, gdyż nagle zaczął mnie ni stąd, ni zowąd