burzy słodkiego miąższu, liści i zmierzchu pomieszanego z pyłem śreżogi.<br> Wprawdzie aż tylu owoców nie potrzebowałem, wystarczało mi pełne zanadrze i pełne kieszenie, ale cieszyła mnie nagromadzona we mnie siła, sprawiająca, że nawet rosła jabłonka trzęsła się w moich łapach jak brzozowa witka.<br> I tylko czekałem, kiedy spadające na ziemię jabłka zbudzą drzemiące po stodołach psy, a te ujadaniem rozrzuconych w spracowanej drzemce ludzi.<br> Wtedy, pochylając się pod niziutkimi sadami, niemal na bałyku, uciekałem w pola i klucząc po zagajnikach, szedłem do domu.<br> Ostrożnie, żeby nie skrzypnęły drzwiczki od stodoły i nie zbudziły śpiących w izbie ojców, wchodziłem w siano.<br> Rozbierałem