pęka, trzeszczą wręgi,<br>Konopne liny rwą się,<br>Korweta w dzikim pląsie<br>Raz po raz się zanurza,<br>A wokół huczy burza<br>I jęczy stary wrak,<br>Aż ludziom sił już brak.<br><br>Po ciemnym fal bezkresie<br>Korwetę wicher niesie<br>Jak szczapę, jak łupinę<br>Rzuconą w nurty sine.<br>I w tym momencie właśnie<br>Malajczyk jak nie wrzaśnie:<br>"Kamraci! Bóg nas strzegł!<br>W pobliżu widzę brzeg!"<br><br>Wnet okręt siadł na piachu<br>I było już po strachu.<br>Nim dziób wybrzeże musnął,<br>Każdy, gdzie stał, tam usnął,<br>Wyciągnął się jak długi<br>Po trudach tej żeglugi,<br>A nawet Brandon-chwat<br>Bez sił na pokład padł.<br><br><br><br>IX<br><br>Spał jak królewna