wojną japońską, która spustoszyła Wrzosów i okolice. Jassmont nie wszedł do kościoła. Stał na hałdzie mokrego piachu, po południowej stronie wzgórza, na którym osadzono kamienny kościółek. W tym miejscu wiatr rozniósł śnieg i żółciła się stęchła plama, obsypana kupkami czarnych, mokrych liści. <br>Powiedział Róży, że zajdzie do pewnego człowieka, który jakoby ma tytoń na zbyciu. Nic zręczniejszego nie przyszło mu do głowy. Wiatr przyniósł wyrwane zdanie z kazania: - To nie są już chrześcijanie. - A przedtem to byli? Małżeństwo z Warszawy za mało, to tylko dwie osoby, a tutaj osiem, tamci to byli obcy, ci są znajomi, nasi - pomyślał Jassmont. Dalej już