jakby maleńkie srebrne dzwoneczki, wciąż jedno imię powtarzające. Toteż częstokroć rozmawiając nie rozmawiał i słuchając nie słyszał. Pod zewnętrzną powłoką rozmowy, dysputy, a nawet sporu, wskroś <orig>umysłowania</>, rozważania, a nawet rachunku, płynął jak gdyby potok szumiący, wieczne wspomnienie o pięknej pani Laurze. A nieprzerwana jej nieobecność, głuchy step rozstania, sahara jałowa i wyschnięta życia bez niej - drażniła go i rozjuszała. Nie podobało mu się tutaj, w tym mieście. Nic tu nie miał wielkiego, olbrzymiego, na czym czucie zawisnąć by mogło. Rozumiał prace owego Gajowca, prace surowe i na nic niebaczne, wszczepione jak pług w przyszłość tego kraju. Ale się tą zimną