tej myśli, gdy ją przejrzałem pod światło, już z tego zdania, które próbowałem ułożyć w dowód niewinności wynika, że nie tyle mógłbym, ile chciałbym tak wierzyć, bo przecież rozważanie podobieństwa czy niepodobieństwa dwóch twarzy, jeśli się zarazem zapewnia o zapomnieniu jednej z nich, tamtej pierwszej, już jest sprzecznością w dowodzie, jaskrawą niekonsekwencją - a i to wiem, że o nazwisko i o przeszłość tego Nie-Wiado-mo-Kto wolałem nie pytać umyślnie, co więcej, zapobiegałem, jak tylko potrafiłem, usłyszeniu o nim czegokolwiek takiego, co alboby mogło - w szczęśliwym przypadku omyłki - przekreślić z miejsca domysł nagły i szalony, groźną nadzieję serca czy imaginacji