Słońce dojrzało, sypało szczodrze, powietrze, które wdychali, było zimne, kłębki pary tryskały z ust, nosili ciepłą wilgoć na policzkach. Pod drzewami zalegał garbaty cień, poszarpany, w niektórych miejscach czarny, w innych szarawy. Wojna jest szara, on, który powtarzał zawsze: "orły są szare", zaczął nienawidzić tego koloru. Tęsknił do zdrowego błękitu, jurnej zieleni, byczej czerwieni i rozpustnej żółci. Palił, mrużył oczy, a ksiądz gorzko wzdychał i po kolejnym takim ostentacyjnym wypuszczeniu z siebie powietrza zapytał:<br>- Jakie ma pan plany?<br>Jassmont zaciągnął się papierosem, patrzył ponad dachem niedalekiej plebanii na zielonoczarne świerki, potem na sam budynek, duży, bezduszny, niczym koszary. Dalej na kamienny