ulicy. Ale tak było do wczoraj. Bo już następnego tygodnia spotykało się dziesiątki nowych twarzy. W oknach bloków pojawiały się doniczki z pelargonią i wiatr rozwiewał firanki. A nowe domy rosły bez przerwy. Tam, gdzie jeszcze wczoraj Irena, wracając o zmroku do domu, potknęła się o wbite w ziemię paliki, jutro w tym samym miejscu musiała omijać wykopy pod fundamenty, a za kilka dni syn ciągnął ją tam, gdzie mury wyrosły już pod pierwsze piętro, i wołał: "mamo, spójrz tylko, ten dźwig niesie chyba tyle cegieł, co ze stu ludzi, prawda? <br>Poczekaj, będą i sklepy... - Takie jak w Krakowie? - Może nawet