Belzekom", a raczej to, co pozostało po "Belzekomie". Zawalone ściany, dach rozpęknięty na pół, wysadzone w powietrze okna i drzwi, za którymi tańczył wściekle ogień, połykając resztki montażowych stołów, szaf i krzeseł. Czuć było stopionym plastikiem. Zgromadzony tłum patrzył jak zahipnotyzowany w szalejący pożar. Piekło ognia paraliżowało rozpalonym powietrzem i kąsało na wszystkie strony jak rozwścieczony, syczący smok. Strażacy nie mieli co ratować.<br>Zygmunt przecisnął się do samego przodu. Trochę dalej, po lewej, dostrzegł proboszcza, który poszturchiwany ze wszystkich stron, jakby zastygł z przerażeniem na twarzy i nie mógł wykrztusić ani słowa. Policja odgrodziła ludzi kordonem od palącego się budynku, bliżej