tuż nad sobą. A więc tu go zrzucili, tu upadł i tu leży do tej pory. I tu, nieprzytomnego, ktoś okradł go z odzieży.<br>Zaraz też zobaczył, kto. Siedzieli w jednym kącie, na pryzmie słomy wyraźnie wyższej niż posłania innych więźniów, ubrani też jakby bardziej przyzwoicie. Czterech. Pomiędzy nimi leżały kaftan, buty i nogawice Magwera. Czterech na jednego. Dużo. A pewnie mają jeszcze paru pomagierów, gotowych rzucić się człowiekowi do gardła za kęs chleba.<br>- Więc wstałeś? - Nad Magwerem pochylił się nieznajomy mężczyzna. - Masz, napij się.<br>Gorąca woda parzyła rozbite wargi, ale Magwer nie odstawił od ust kamiennej miseczki, póki nie wylizał