we mnie wszystko, bo poobijany na gościńcach, wciąż narażony na kopniaki, gdy zgromadzonej gawiedzi obwieszczałbym dobrą karnawałową nowinę, musiałbym stwardnieć. Przecież ludzie - szczególnie po winie czy okowicie - bywają różni i jeden z nich, z podgolonym karkiem, przypomniałby sobie kazanie księdza proboszcza, który w mojej opowieści akurat odjeżdża, trzęsąc swym pokaźnym kałdunem, na grzbiecie różowego świniaka z wodnymi oczkami. I oto słuchacz moich bajań podchodzi na chwiejnych nogach i zamierza się na mnie zydlem, który krzepko chwycił w twardą od pracy dłoń. Trzeba być czujnym, bo i sowizdrzał nie jest niezniszczalny i zawszeć kątem oka warto zerknąć, czy aby tam z tyłu