drewnianych, tekturowych bud, namiotów, szałasów, straganów.<br>Nisko nad ziemią dymy palącego się mato.<br>Spod moich nóg zrywa się królewski <gap>, ścierwojad. Przerażające, obleśne ptaszysko o białym upierzeniu i czerwonej grdyce.<br>Cristalina. Kolejne Klondike Ameryki. Ostatni wybuch gorączki złota.<br>Samochód skręcił z szosy w boczną drogę. Po minutach jazdy przez wertepy, rynsztoki, kałuże błota wóz stanął przed rozłożystą budą. Niezgrabnie wymalowane litery głosiły, że podjechaliśmy pod "<name type="place">Hotel de Paris</>". Zamiast portiera w liberii powitał nas wyleniały pies i spocony, apatyczny grubas. Znalazła się komórka, zwana górnolotnie pokojem. Pobieżne oględziny ścian i barłogu zjeżyły mi włosy - nigdy w życiu nie śniło mi się, że