kureń śmierci", który w Starokonstantynowie pędził wcale błogi żywot, wyciskając z Żydów ostatnią gotówkę i rekwirując, co mu przyszło na myśl, został wezwany pod Równe. Na <orig>odjezdnem</> groził podpaleniem miasta, ściągnął ostatnią, ale pokaźną kontrybucję, i ruszył w drogę niechętnie. Niedaleko uszedł, bo zaraz na stacji żołnierze zebrali <foreign lang="ukr">"schod"</>, rzucili karawaniarskie czapki pod nogi dowódcy i ogłosiwszy się cywilami, odeszli do domów. Zaskoczony tym dowódca postanowił w pierwszej chwili zastrzelić się. Chybiwszy jednak dwa razy, uznał widomą wolę Bożą powstrzymującą go od samobójstwa, i zgarnąwszy porzucone na peronie czarne płachty, wrócił do miasta, gdzie czapki sprzedał i pił przez trzy dni