co się stało. Słysząc odgłosy bójki, strażnicy cisnęli do lochu garść jakiegoś śmierdzącego, płonącego zielska. Po co mieli schodzić na dół, narażać się na niebezpieczeństwo, rozbijać łby pałkami? Starczy sypnąć trochę tej dymiącej trucizny i więźniowie sami spokornieją.<br>Magwer gwałtownie pochylił się w bok i dotykając twarzą podłogi, zwymiotował.<br>Kiedy, kaszląc i plując, podniósł głowę, zobaczył, że wszyscy oprócz niego wciąż wiją się z bólu na więziennym klepisku. Widocznie, mając twarz wepchniętą w błoto i słomę, łyknął mniej trującego dymu. Ten haust świeżego powietrza teraz dawał mu przewagę. Przewagę, którą zaraz mógł stracić. Chwiejnym krokiem ruszył ku swoim oprawcom. Pierwszego, który