upał gasł, na ziemię kładły się już długie wieczorne cienie. Szliśmy wśród drzew obwieszonych owocami i kęp bardzo mocno pachnących, kolorowych kwiatów. Na progu domu oczekiwali nas gospodarze - on, pan koło siedemdziesiątki, dosyć wysoki, masywny, o jasnobrązowych oczach i czarnych, ozdobionych kilkoma siwymi pasemkami włosach. Ona, także brunetka, czarnooka, o kaukaskiej urodzie, znacznie chyba od niego młodsza. Kiedyś, jako młoda kobieta, musiała być bardzo piękna.<br><br><page nr=33><br><br>Chwilę później, rozdając nam po kolei herbatę w filiżankach, częstowała każdego z nas żywym, naturalnym uśmiechem, który chwilami przygasał (kiedy brała do ręki filiżankę), potem znów rozjaśniał jej twarz (gdy podawała nam filiżankę i patrzyła na