za hałasy uliczne; drżąc z niepokoju i z żarliwych chęci sadowił matkę w dorożce, potem w fotelu pensjonackim. Krzątał się, rozbierał, ubierał, podsuwał owoce i wodę kolońską. Róża tarła czoło, a Władyś - ścierpnięty <page nr=53> - powracał w nawiedzony świat swego dzieciństwa, który sądził, że opuścił na zawsze. <br>Pod wieczór Róża oprzytomniała i kazała zawieźć się do opery. Dawano "Butterfly". Jak zwykle, z całym entuzjazmem odniosła się do gmachu i do jego urządzeń i z całą wrogością - do otaczających ludzi. Rozjaśniona, oglądała marmury i lustra, plusze, stiuki, sklepienia... Co chwila zatrzymywała Władysia, by wskazać jakiś szczegół architektoniczny, jakieś martwe piękno... Czyniła to gestem pani