między drzewami forgońskiej szosy by po chwili skręcić w czereśniową aleję. Tknięty jednak dobrym przeczuciem, postanowiłem "pójść na całość" i powitać ojca w "konnym szyku", czyli wierzchem na oficjalnie zakazanej mi jeszcze Loli. Samochód wprawdzie nie zatrzymał się na mój widok, ale, mijając mnie, zwolnił. Roześmiana twarz pana Lisieckiego za kierownicą, a w głębi oblicze ojca, poważne wprawdzie, ale bez surowości, napełniły mnie otuchą. Zawróciłem Lolę i popędziłem w ślad za samochodem, który dogoniłem, kiedy mozolnie, na pierwszym biegu zaczął się wspinać na stromiznę ostatnego odcinka aleji. Powitanie z ojcem nie było może zbyt wylewne z jego strony, ale wystarczająco wymowne