Za to na lewo pięła się ścieżka, wąska i kręta. Biegła kołem, to w górę, to znów opadała wokół głazów omszonych. <br>Obszedł karkołomne zwalisko, aż się zasapał. "Nie ma wejścia". Naraz zdał sobie sprawę, że unika słowa bunkier, że ruina jest dla niego tomem, w którym czas pozlepiał zbutwiałe stronice klechdy domowej. I że natura poczyniła już wielkie postępy, dążąc do zrównania byłego z niebyłym. <br>Obszedł powtórnie ruinę i już chciał wrócić na szosę, kiedy spostrzegł, że na dwóch głazach mech był odarty. Cofnął się, żeby nabrać rozpędu. Stanął na górnej płycie. Uf! "Wejście?" Raczej dół, dzieża, a na dnie popiół i