żebym sobie nie przeszkadzał, zakręciła się koło palnika, przygotowała herbatę, nawet wyłuskała skądś parę kostek cukru dla mnie, a sobie wrzuciła pastylkę sacharyny. Powiedziała, że to dietetycznie. Wyszła też na chwilę z apteki zostawiając na drzwiach wywieszkę: "Zaraz wracam. Komme gleich". Zasunęła zasłonkę na szybie drzwiowej i zamknęła aptekę na klucz, żeby nie narażać mnie na spotkanie klientów, wytłumaczyła. Po chwili wróciła. Pomyślałem, że musi mieszkać bardzo blisko, może w tym samym domu, bo przyniosła zawiniątko z ciastem. <br>Było to ciasto "wojenne", tak zwany kruszon. Kruszyło się czarny razowy chleb, słodziło się rozmoczoną masę cukrem, jeśli był, albo melasą czy miodem