wracałam dopiero na obiad. Spod palmy czyniłam wypady nad zatoczkę z jachtem, przy czym pilnie uważałam, żeby nikomu nie wpaść w oko. Stwierdziłam, że jacht ma sterownię z wygodnym fotelem za kierownicą, czy jak tam nazwać to kółko, i za pomocą lornety odkryłam miejsce, w które bez wątpienia należy wetknąć kluczyk, aby uruchomić silnik. Innymi słowy stacyjkę.<br>Po obiedzie udawaliśmy się nadal do jaskini gry. Namiętności do hazardu nie kryłam, bo zresztą niczego chyba nie byłoby mi trudniej ukryć, ale wszelkimi siłami zachowywałam przytomność umysłu i raczej nie przegrywałam. Przyzwyczaiłam ich do tego, że wygrawszy, przestaję grać i albo wznawiam grę