przejęta, piskliwie powtarzając: daj pan dychę, gospodarzu. Jak sobie podpił, dawał. Obok trzej grali w oczko. Dalej, za furmanką, dwie baby, takie solidne, czerwone na gębie, o mocnych rękach, przepychały się nawzajem. W tych zapasach było coś z rzymskich igrzysk: dostępne dla każdego i jednoznacznie czytelne. Przerywały, gdy grajek harmonista kończył melodię, zwracały w jego kierunku wesołe oczy i spocone twarze.<br>Sprzedawano mnóstwo rzeczy, a najwięcej kolorowych zabawek. Najczęściej to były takie koguciki na drucikach czy misternie rzeźbione kołyski. Bez wątpienia najpiękniejsze były konie na biegunach, wszelkiej maści. Były te proste, z samego drewna, i były te cudne, które miały oczy